Wieczory zwykle są smutne.
Jul. 2nd, 2017 08:43 pm![[personal profile]](https://www.dreamwidth.org/img/silk/identity/user.png)
Pewnie, dlatego że już wieczór. Nie ma dnia, na który jednak liczyłeś (to zrobię i tamto zrobię a jeszcze by się przydało położyć się po obiedzie na krótką drzemkę...) i który znów gdzieś uciekł, jak by go kto uciął.
Chce się czegoś miłego, dobrego, łaskawego, i żeby było nie Smutno, a tak tylko leciutko smutno, a w ogóle przyjemnie - nie jak po dniu, który zwiał gdzieś niewiadomo gdzie, a jak po dniu, wypełnionym w słońce, dobro, bliskich, smaczne potrawy na dobrym stole, głosy przyjaciół i rodziny, a najbardziej to chciany byłby głos człowieka kochanego. Już nie mówiąc o tym, że to ma być człowiek kochający, co więcej - kochający mnie, a nie inną.
Wieczory są smutne, ponieważ słońce kładzie się spać, po cichu zapada ciemność i już sam chcesz położyć się miękko, jak słoneczko na chmurkę, i żeby stało tak miło, miło, nawet błogo... cudowny stan i nastrój, owa błogość przed zaśnięciem.
Kiedy będę umierać - jak będę patrzeć na ten świat i na swoje życie? Jak na dzień, który się zapodział niewiadomo gdzie i jak, a już pora, i tak niewiele zdążyłeś? Nie wiem. Dziś to jeszcze mam obrazę na ten świat nieudany, na to życie nieudane, i chcę przyśpieszyć śmierć, jak zmęczony człowiek pragnie zasnąć - byle gdzie i byle jak, żeby tylko wreszcie się położyć i odetchnąć...
Źle, że jestem na tyle zmęczona. Nie zdąże osiągnąć lata, że ono naprawdę lato, że ono naprawdę jest, czerwieni wiśnie na drzewkach, stoi na ulicy przez cały dzień mocnym upałem, z samego rana przesuwa swe palce promieniem słonecznym w moje mieszkanko, by się obudziłam i zrobiłam coś potrzebnego... pójść na rzekę i mieć godzinkę plażową. Albo coś podobnego.
W ogóle to ja nie nadążam za tym życiem chyba najpierw dlatego, że zbyt śpieszę się. Bo w tych dziach, kiedy sił mi brak na latanie wszędzie, zaczynam żyć powoli i nagle się okazuję, że zdążam. Że to nie ja mam gonić za tym życiem, a ono ma iść za mną, i wtedy ja go wreszcie zobaczę i rozpoznam.
Chce się czegoś miłego, dobrego, łaskawego, i żeby było nie Smutno, a tak tylko leciutko smutno, a w ogóle przyjemnie - nie jak po dniu, który zwiał gdzieś niewiadomo gdzie, a jak po dniu, wypełnionym w słońce, dobro, bliskich, smaczne potrawy na dobrym stole, głosy przyjaciół i rodziny, a najbardziej to chciany byłby głos człowieka kochanego. Już nie mówiąc o tym, że to ma być człowiek kochający, co więcej - kochający mnie, a nie inną.
Wieczory są smutne, ponieważ słońce kładzie się spać, po cichu zapada ciemność i już sam chcesz położyć się miękko, jak słoneczko na chmurkę, i żeby stało tak miło, miło, nawet błogo... cudowny stan i nastrój, owa błogość przed zaśnięciem.
Kiedy będę umierać - jak będę patrzeć na ten świat i na swoje życie? Jak na dzień, który się zapodział niewiadomo gdzie i jak, a już pora, i tak niewiele zdążyłeś? Nie wiem. Dziś to jeszcze mam obrazę na ten świat nieudany, na to życie nieudane, i chcę przyśpieszyć śmierć, jak zmęczony człowiek pragnie zasnąć - byle gdzie i byle jak, żeby tylko wreszcie się położyć i odetchnąć...
Źle, że jestem na tyle zmęczona. Nie zdąże osiągnąć lata, że ono naprawdę lato, że ono naprawdę jest, czerwieni wiśnie na drzewkach, stoi na ulicy przez cały dzień mocnym upałem, z samego rana przesuwa swe palce promieniem słonecznym w moje mieszkanko, by się obudziłam i zrobiłam coś potrzebnego... pójść na rzekę i mieć godzinkę plażową. Albo coś podobnego.
W ogóle to ja nie nadążam za tym życiem chyba najpierw dlatego, że zbyt śpieszę się. Bo w tych dziach, kiedy sił mi brak na latanie wszędzie, zaczynam żyć powoli i nagle się okazuję, że zdążam. Że to nie ja mam gonić za tym życiem, a ono ma iść za mną, i wtedy ja go wreszcie zobaczę i rozpoznam.